środa, 7 marca 2012

8.


-         Gdzie ty dziś spałaś? Jak wróciłem do domu to ciebie nie było, a mówiłaś, że chciałaś spać.- spytał z irytacją Dawid.  
-         Nie twój interes.
Wzięłam mleko i wlałam do miski w której już były płatki.
-         lewą nogą wstałaś? 
-         Może.
Usiadłam do stołu i unikałam jego wzroku. Do kuchni weszła ruda.
-         smacznego.
-         Dzięki. Jak się wczoraj bawiłaś?
-         Super było, żałuj, że z nami nie jechałaś. Wytańczyłam się za wszystkie czasy. Patrząc na ciebie stwierdzam, że wyglądasz gorzej niż ja, a spałaś o wiele więcej.
Posłałam jej uśmiech. Jasne po prostu jestem cholernie wyspana.
-         Miałam koszmary.
Wzięła szklankę z wodą i wyszła.
-         znowu się coś stało tak? – Dawid złapał mnie za rękę.
-         Nie dotykaj mnie. Nie wszystko kręci się wokół mnie i Kaspra, jeżeli chcesz dalej ze mną rozmawiać to musisz sobie to wziąć do serca.
-         A dokładniej?
-         Zostaw nas i tą sprawę w spokoju.
-         Was?
-         Tak nas. Dobrze słyszysz. Nie dotykaj mnie nie zbliżaj się za blisko i trzymaj się z dala od Kaspra, zrozumiałeś? – powiedziałam to dość chłodno by zrozumiał.
-         Ty naprawdę musiałaś mieć  w nocy jakiś koszmar.
-         Zrozumiałeś? 
-         Dlaczego ci tak na tym zależy?
-         Bo moje życie zależy od niego i na odwrót. 
-         Zrozumiałem.
-         A teraz idź do piwnicy przyda im się tam każda para rąk.
-         Tam jest Kasper, nie wybieram się tam.
-         Jesteś już dużym chłopcem, poradzisz sobie.
-         A ty jesteś dziś strasznie nie miła. 
Wstał i wyszedł. I wreszcie ta cisza. Dokończyłam śniadanie i włożyłam naczynia do zlewu później je umyję. Zeszłam schodami do piwnicy.
-         pomóc wam?- to pomieszczenie które sprzątałam było ostatnim do ogarnięcia, ale wczoraj tego nie skończyłam.
-         Nie, nie trzeba. Możesz teraz spędzić czas z Kasprem. – powiedział Artur.
Chłopak wytarł ręce w spodnie i wyszedł.
-         Idziesz?- odezwał się.
Ruszyłam za nim.
Dziś też wyciągnęliśmy rowery z garażu i ruszyliśmy w stronę jeziora. Tym razem jechałam jako 2.
Gdy dotarliśmy. Położyłam rower.
-         Dziś nie mam sił trenować. Rób co chcesz.
-         To wykrzycz to z siebie.
-         Co?
-         Przecież widzę, że masz ochotę kogoś zabić. Chociaż....nie...nie kogoś tylko dokładnie mnie.
-         Nie chce mi się krzyczeć.
-         To powiedz co myślisz o mnie. Powinno ci ulżyć.
-         I na pewno nie zostaniesz mi dłużny. 
-         Zobaczymy.
Usiadłam na trawę. W sumie nie wiem od czego zacząć i czy w ogóle mi się chce z nim gadać.
-         Chyba dziś postawiłaś do pionu Dawida.
-         Dlaczego tak myślisz?
-         Bo był dość skwaszony. 
Usiadł naprzeciwko mnie i spojrzał mi w oczy. 
-         Nie myślałem, że jesteś tak twardym rywalem. 
-         To chyba dobrze, masz godnego przeciwnika, tylko jak na razie ja tu więcej ucierpiałam.
-         Masz większą siłę, pewnie ją kiedyś wykorzystasz. Na razie jednak to ja chce mieć tą przewagę.
-         To nie jest żadna gra. 
-         Nie. Zabawa. Tu nie mam żadnej rozrywki.
-         Myślisz, że mam zamiar ci ją dostarczać?
-         Na razie to robisz. 
Wzięłam swój ręcznik i zwinęłam go. Jestem naprawdę zmęczona i przyda mi się drzemka. 
-         Masz zamiar spać?
Nie odpowiedziałam. Chyba widzi co robię.
Obudziło mnie słońce, świeciło mi prosto w oczy. Usłyszałam czyjąś rozmowę. Na drugim brzegu zobaczyłam Kaspra z Tomkiem. Śmiali się z czegoś.
+ minęła ta godzina?
+o panna się nam obudziła. Musisz tu jeszcze posiedzieć 15min bo ja do domu się nie wybieram na razie.
Usiadłam i ich obserwowałam. Wyglądali jak normalni koledzy, siedzieli i żartowali sobie. Nie sądziłam, że Kasper może z kimś w ten sposób rozmawiać. W domu nikogo tak nie traktuje. Zaczęli się szturchać i pobiegli do wody. Zaśmiałam się. Jak dzieci. Beztroskie dzieci. 
Po chwili wyszli na mój brzeg. Tomek zmierzył mnie jakbym była jego wrogiem, za to Kasper uśmiechał się. Nie mogłam rozczytać czy do mnie czy ze mnie.  
-         a ty nie możesz w domu spać?- odezwał się Tomek.
-         No co ty w domu zamęcza ją Dawid, nie odstępuje jej na krok. Chyba ma już tego dość.
-         Sama wybrałaś. Powinnaś się cieszyć z tego co masz.
-         Ona nigdy nie będzie zadowolona ciągle jej mało. Pewnie za chwile nowego przyprowadzi.
-         Albo będzie sama jak palec. No chyba, że wyjdzie za mąż i szybko stanie się młodą wdówką.
-         To wtedy na pewno będę szczęśliwa. Nie będę płakać po moim ukochanym. – posłałam swój uśmiech Kasprowi.
-         No tak bo ty nie potrafisz kochać, wolisz się bawić.
-         Mi się wydaje, że trafi swój na swego. I to mąż może zostać wdowcem.
-         Powiedziałeś to tak jakbyś wiedział jaki to nieszczęśnik. – Tomek sam zaczął się śmiać z tego co powiedział.
Chyba nie zauważył, że ja z Kasprem zrobiliśmy się poważni.
-         Pewnie go zna i już jest mu go żal. – mówiąc to wstałam.
-         Wiedziałem, że masz kolejnego na boku, kiedy go zobaczę?
-         Może już go widziałeś.
Podniosłam rower i ruszyłam przed siebie.

-         przepraszam Dawid poniosło mnie rano trochę.
-         Nie słyszę skruchy w głosie. – nawet nie odwrócił się w moją stronę.
Siedział na krześle tyłem do mnie i czytał jakąś książkę.
-         I nie usłyszysz. Musiałam to powiedzieć tak aby to do ciebie dotarło.
-         Przed chwilą powiedziałaś, że ciebie poniosło.
-         Jedno i drugie. To nie przyjmujesz przeprosin?
Cisza. Czas zacząć uczyć się rozmawiać z lustrem. Odwróciłam się.
-         Za bardzo nie zależy ci abym przyjął te przeprosiny. Tak szybko idziesz.
-         A na co mam czekać? Albo przyjmujesz przeprosiny albo nie. Nie wyrżnęłam ci pół rodziny.
-         Nie ale i tak jej nie mam.
Kurcze. To wypaliłam.
-         przepraszam zapomniałam.- i wyszłam. Lepiej abym nic więcej nie powiedziała.
Zmaterializował się przede mną.
-         Przeprosiny przyjęte. 
Nie wiem dlaczego, ale go przytuliłam. Sama złamałam swoją zasadę. Jednak potrzebowałam tego. Ciągle myślałam o nocy.
-         To opowiesz mi co działo się w nocy?
Kiwnęłam delikatnie głową, przecież zawsze jak się komuś coś powie to jest lżej.
Opowiedziałam mu wszystko od początku do końca. 
-         to teraz ja powinienem przeprosić. W końcu ciebie nie posłuchałem i pocałowałem ciebie, a to tobie się dostało nie mi.
-         To się dziś poprzepraszamy.- uśmiechnęłam się.
-          Chociaż ktoś w tym domu. – też się uśmiechnął. – ale w sumie jest tu ok. Mam się do kogo odezwać, nawet kłótnie mogą być. W końcu nie jestem sam.- złapał mnie za moją rękę nie cofnęłam jej bo zrobiło mi się miło.
Po raz pierwszy zrobił to bo to chciał. Nikt to tego gestu go nie zmuszał.
-         To może my się dziś rozerwiemy co? – spytałam.
-         Dobry pomysł.
Na to do pokoju wszedł Dargorad. Szybko odsunęliśmy dłonie od siebie.
-         wyjeżdżam. Zostawiam was tu na tydzień. Postaram się z wami jakoś kontaktować. Artur ma telefon i mam nadzieje, że będzie przekazywał wam informacje.
-         Gdzie jedziesz?
-         W sumie lecę do Pragi. Pamiętasz mam tam znajomego. Muszę się z nim spotkać. Trzymaj się. A ty Blanka bądź twarda bo jak na razie to marnie wyglądasz, nie daj się mu.
-         Będę pamiętać. Jak wyjeżdżasz do dalej obowiązują zasady?
-         Niby tak.- posłał mi uśmiech- ale na odległość trudniej karać.
-         Dzięki.
Zamknął za sobą drzwi.
-         No to jedziemy. – powiedział.
-         Tylko teraz pytanie czym. Artur nam nie da samochodu. No chyba, że namówię rudą. Chodź.
Namawianie Kasi jak się okazało wcale nie było takie trudne. Arturowi powiedziałyśmy, że chcemy spędzić babski wieczór. Dawid zmaterializował się dopiero w samochodzie.
Miasto nie było duże. Byle mieli fajny lokal. Znaleźliśmy dość miły i przytulny. Ludzie bawili się na parkiecie na szczęście udało nam się poszukać jakiejś wolnej kanapy.
-         może kogoś poderwę.- rudej zalśniły oczy na samą myśl.
-         To idź kogoś szukać. 
Siedziałam i obserwowałam Kasie, wywijała na parkiecie. Nie mam pojęcia gdzie ona nauczyła się tak ruszać, może ma to w genach. Ja po tym drugim piwie nie mam zamiaru wychodzić na parkiet i się przy niej ośmieszać.
-         Blanka chodź, chyba nie przyjechaliśmy tu siedzieć.
-         No dobra, ale jeden taniec.- kiepska jestem w postanowieniach.
Złapał mnie za rękę i ruszyliśmy na parkiet. W sumie się za bardzo nie ośmieszyłam. Tylko dlatego, że miałam dobrego partnera. W tańcu jedyne co mi przeszkadza to, to, że łamię z byt często zasadę bliskości. 
Piosenka się skończyła.
-         To możemy z powrotem usiąść, albo nie ty poderwij teraz kogoś.
I zostawiłam go na parkiecie jednak nie został tam. Ruszył za mną. Usiadłam na kanapę i rozejrzałam się bo nigdzie go nie było. Pewnie skręcił do ubikacji. W sumie po tych piwach sama muszę iść. 
Idąc do toalety usłyszałam hałas za jakimiś drzwiami. One prowadziły chyba na tył lokalu. Przez moją ciekawość musiałam otworzyć drzwi. Zobaczyłam dwóch facetów, obejrzeli się na mnie i uciekli. Czy ja jestem taka straszna? Przecież mam soczewki. Już chciałam zamykać drzwi, ale zobaczyłam na ziemi skrawek koszuli. Zaraz ta koszula jest Dawida. Otworzyłam szerzej i zobaczyłam go leżącego. Szybko podbiegłam do niego. 
-         Dawid? Dawid!!
Z kuchni wyłonił się kucharz.
-         co tu się dzieje?
-         Dzwoń po karetkę!
W jego oczach zobaczyłam panikę. Szybko poleciał po telefon. Dawid zajęczał. Serce zaczęło mi bić jak szalone. 
-         Obiecaj....że się....nie zmienisz.
-         Obiecuje, tylko nie zasypiaj!
Złapałam go za rękę. Czułam jak słabną jego siły, on sam to przeczuwał. 
-         obiecuje ci jeszcze to, że pożałują tego co zrobili.
Uśmiechnął się delikatnie. Kucharz wyskoczył z powrotem.
-         Za chwilę tu będą, bo szpital jest niedaleko.
Mówił prawdę bo usłyszałam syreny. Łza poleciała mi po policzku bo jego dotyk coraz bardziej słabł. Schyliłam się i pocałowałam go. W tej chwili mogę złamać tą zasadę i nie obchodzi mnie to czym za to zapłacę. Ważne, że zrobiłam mu tym przyjemność, ale pewnie nigdy by mi się do tego nie przyznał. Usłyszałam jak medycy biegli w naszą stronę. Rozdzieli nas. W tym momencie pękłam. Zaczęłam płakać. Wsadzili go do karetki i zwinnie odjechali. Syrena wyła i po chwili przestała. To może oznaczać tylko jedno. Upadłam na kolana i rozpłakałam się jeszcze bardziej. Kucharz do mnie podszedł i położył swoją dłoń mi na ramię.
+ Kasper pomóż!! Błagam! 
-         niech pani wstanie, usiądzie pani u nas w kuchni.
Wstałam. Pozwoliłam aby mnie poprowadził do Kuchni. Usiadłam na krześle i poczułam jak wszyscy w pomieszczeniu wbili we mnie wzrok.
-         A wy na co się patrzycie do pracy- krzyknął do załogi.- masz jak zadzwonić po kogoś? 
Kiwnęłam głową. Przez łzy nic nie widziałam.
+ Najpierw zadajesz ból, a teraz pomóż. 
Znowu się rozpłakałam.
-         ja...muszę.........iść po koleżankę.
Podał mi chusteczki. Wyszłam z kuchni, ale i tak nie widziałam nigdzie Kasi. Starałam się wytrzeć oczy, ale i tak za chwilę były całe mokre.
-         Jezu!!! Blanka co ci jest?
-         Musimy.....jechać....po...Artura. 
Już o nic nie pytała objęła mnie i ruszyliśmy w kierunku wyjścia.
-         a gdzie jest Dawid?
Na to pytanie znowu wpadłam w histeryczny płacz. Wsadziła mnie do samochodu i usiadła za kółko.
+ Obudź Artura niech się ubiera.
+ pierwszy wyjazd i już nabroiłaś ładnie.
Gdy dojechaliśmy Kasia szybko wyskoczyła z samochodu i poleciała do domu. Po chwili otworzyły się moje drzwi. 
-         po co kazałaś mnie obudzić i dlaczego jesteś taka zapłakana?
Uspokoiłam się na chwile aby móc wypowiedzieć całe zdanie.
-         Dawid pojechał z nami, a teraz nie żyje. Wzięła go karetka ale on na pewno nie żyje.- i znowu się rozpłakałam.
Nic nie mówiąc pobiegł szybko za kółko.
-         Czekać na nas w domu.
-         Chyba żartujesz ja jadę z wami.- Kasper szybko wsiadł do samochodu.
-         Przestań płakać tylko mi powiedz co się stało.
-         Nie wiem.....Szedł do ubikacji....Po chwili szłam za nim....ale on wyszedł...za tył klubu....było tam dwóch facetów...nic nie widziałam....zobaczyłam tylko jak, on leży.
-         A miał jakieś rany?
-         Nie...Nie zauważyłam nic....
I zapadło milczenie.
-         Artur czemu zamilkłeś? Wiesz kto to mógł być?
-         Dargorad ma wielu wrogów. Ale jeżeli Blanka nie zobaczyła żadnych ran to może mieć racje. Ale nadzieje trzeba mieć.
-         A co to za różnica czy miał rany czy nie?
-         Przy śmierci, to się wszystko zrasta i goi, jeżeli rany zostały za dane przez takich jak my.  
Gdy to do mnie doszło, momentalnie się uspokoiłam, za to wpadłam w jakiś dziwny trans nic do mnie nie docierało. On był taki młody, całe życie przed nim. Tak się cieszył, że nas poznał.


Siedziałam, gdzieś na jakimś krześle. Patrzyłam na jakiś plakat. Nic do mnie nie docierało. Po co chciałam się zabawić? Mogliśmy zostać w domu. Ciągle w myślach miałam jego twarz, te jego piękne niebieskie oczy.
-         Blanka! Blanka! Ocknij się w końcu! Wracamy do domu.
Zobaczyłam przede mną Kaspra, był strasznie poważny, trzymał mnie za ramiona.
-         nareszcie zareagowałaś. Wracamy sami do domu Artur chce od razu się wszystkim tu zająć. 
Spojrzałam w jego brązowe oczy, były takie spokojne.
-         co on chce załatwiać? – spytałam
-         Się okazało, że tu jakiś koleś ma zakład pogrzebowy, chce go tam od razu przewieść.
Zamknęłam oczy, chyba jednak nie chce by do mnie to docierało. To wszystko wydawało mi się takie dziwne. Kto w nocy ma czynny zakład? Pewnie mi kłamie, ale nie mam sił słuchać nic więcej. Wstałam i nagle doszło do mnie, że tak naprawdę nie wiem, gdzie jest wyjście ani gdzie stoi samochód. Kasper ruszył więc poszłam w jego ślady, ludzie na mnie patrzyli w ich oczach zobaczyłam żal. Tylko co mi z ich żalu.
W domu poszłam prosto do dużego pokoju. Usiadłam na parapecie i patrzyłam na gwiazdy. Słyszałam jak Kasper krzątał się przy kominku. Ruda z Danielem zostali w kuchni, też nie mogą zasnąć, pewnie czekali na jakieś wiadomości, ale nie mam ochoty teraz z nimi gadać. 
-         wiadomo kto to był?
-         Nie, jeszcze nie. Dargorad powinien być tu jutro rano i chce osobiście się tym zająć. 
Znowu w moich oczach stanęły łzy.
-         Obiecałam mu, że ich znajdę i to zrobię.
-         Sama?
Stanął przy mnie. Czułam jego ciepło.
-         Nie twierdze, że go lubiłem, ale sama sobie nie poradzisz, jeszcze mało potrafisz. 
-         Jak nie sama to z kim?- spojrzałam mu w oczy.
-         Do pogrzebu poćwiczysz ze mną zaczniemy od jutra. A po, możemy zacząć poszukiwania. 
-         My?
-         Jesteśmy od siebie niezależni, nie mam zamiaru tu siedzieć i czekać czy ci się uda czy nie. 
-         Artur ci nie pozwoli wyjechać ze mną.
-         Dargorad też nie. Ale chyba nie mamy zamiaru ich o to pytać.
-         Masz racje. Od jutra bierzemy się do pracy. 
Wytarłam łzy. Złapałam Kaspra za rękę. Potrzebowałam tego. Chciałam poczuć jego ciepło. Nie mówiąc nic przytulił mnie. 
Nawet nie wiem kiedy zasnęłam. Obudziłam się w swoim łóżku. Na podłodze leżała tacka ze śniadaniem, jakoś nie mam ochoty nic zjeść. Podeszłam do okna, słońce było już wysoko. 
Artura znalazłam w gabinecie.
-         Dargorad przyleciał?
-         Tak jest w mieście. 
-         Wie już coś?
-         Jak się dowie to da znać, nie wyjedzie stąd przed pogrzebem. Jak się czujesz?
-         A jak mam się czuć? 
Poszłam na górę się umyć i przebrać. Gdy wciągałam spodnie do pokoju wszedł Kasper.
-         Idziemy ćwiczyć?
-         Widzę, że jesteś słowny.
Nie jechaliśmy nad jezioro tylko zostaliśmy na podwórzu Chłopak stanął za mną.
-         Skup się. Niech ci ta złość pomoże wykorzystaj ją. Całe siły skup na jednym punkcie. 
Tym razem nie zamykałam oczu tylko od razu wybrałam cel i tak jak mi kazał skupiłam się na nim. Kule tym razem doleciały do celu, jednak nie z taką siłą jaką powinny. 
-         Pomyśl, że tamten cel to ja.
Podziałało. Kule były większe i leciały o wiele szybciej przez co uderzenie było mocniejsze.
-         a teraz strumień. 
Wyszedł tak samo świetnie. Było widać, że Kasper był zaskoczony, nie spodziewał się, że tak szybko zacznę to rozumieć i umieć.
-         To teraz wykorzystamy twój nowy dar. Wyciągnij dłoń.
Na jego dłoni ukazał się mała kulka ognia, wyglądała jak piłeczka do ping ponga.
-         złap ją i przenieś na swoją dłoń.
Gdy tylko dotknęłam jej zgasła. Na swoich palcach poczułam wodę. 
-         jak widać nie panujesz jeszcze nad nowym, spróbujmy jeszcze raz. 
Po piątym razie straciłam cierpliwość. 
-         mam dość!
-         To spróbujemy inaczej, ty wywołaj i mi podaj.
Moja dłoń zaczęła drżeć. Nie mogłam nad tym zapanować, czułam jak pulsuje we mnie woda nie ogień.
-         nie potrafię. Może to odeszło? Tak jak zmienia się barwa moich oczu.
-         Wiesz dobrze, że nie możesz tego stracić. Po prostu to jest trudniejsze. Nie jesteś już na mnie wściekła, nie czujesz przypływu przyjemności. Więc jest to słabsze, ale jest. Jest to twoje przeciwieństwo, więc ciężko jest to wymusić, twój organizm i naturalny dar reaguje tak jakby się bronił sam przed sobą. 
-         Przecież go nie zmuszę.
-         Siebie musisz przekonać, że to nie jest nic strasznego. 
Moja dłoń przestała drżeć, ale i tak czułam wodę.
-         poćwiczę później, mam na to cały dzień. 
Było widać po jego minie, że się z tym nie zgadza, ale dał mi spokój. Wiedział, że wczoraj za dużo przeszłam. 
Gdy weszłam do domu usłyszałam głos Dargorada. Znalazłam go w kuchni razem z rudą. Wyglądał jak sto nieszczęść. Zawsze chodził wyprostowany wręcz dumny, wydawał się taki groźny. Teraz jednak było widać, jak uleciało z niego całe życie. Podniósł na mnie swój wzrok.
-         przepraszam- tylko tyle mogłam z siebie wydukać.
-         Za co mnie przepraszasz?- jego głos również gdzieś zniknął.
Mówił zupełnie innym głosem, on nie był władczy i nie znoszący sprzeciwu.
-         to ja go namówiłam na ten wyjazd. – nie byłam już w stanie dłużej na niego patrzeć, spuściłam wzrok. 
Wszyscy z kuchni wyszli, ruda mijając mnie dotknęła ręką ramienia. Znowu w moich oczach stanęły łzy.
-         i myślisz, że to twoja wina? Blanka ja miałem wielu wrogów, dalej ich mam. I to ja sam sobie ich przysporzyłem. Zapłaciłem za to wysoką cenę. 
-         To oni muszą za to zapłacić.- wytarłam oczy i podniosłam głowę.
Było widać, że tym zaskoczyłam opiekuna.
-         ty nie jesteś mściwa. Musisz się zająć swoim życiem, niedługo wrócisz do domu.
-         Domu? Mój dom jest tam gdzie są tacy sami jak ja. Nie mam zamiaru być dalej między ludźmi.
-         Nie mów tak tęsknisz na pewno za domem. Mówisz tak przez emocje. Po pogrzebie wyjadę, nie wiem na ile i nie wiem czy tu wrócę, więc do tego czasu słuchaj Artura.
-         Nie zamierzam. Pojadę z tobą.
-         Nie mam zamiaru stracić kolejnego podopiecznego, nie pozwolę na to.
Do kuchni wszedł Artur było widać, że podsłuchiwał rozmowę.
-         On ma rację, musisz tu zostać.
-         Nie będziesz mi mówił co mam robić!
-         Blanka uspokój się.
-         Jakie oni mieli dary?- spytałam
-         Nie musisz tego wiedzieć.- Dargorad odwrócił ode mnie wzrok.
-         Chce wiedzieć jak zmarł! Mam do tego prawo!- krzyknęłam
-         Jeden z nich jest nazywany panem śmierci, drugiego nie zmam.
Artur na to co usłyszał, aż się cofnął. Oparł się o blat stołu.
-         widzę, że wysoko zadarłeś.
-         Zamknij się!- nie wytrzymałam.
w jego stronę poleciała kula wody. Poleciał na ścianę. Był naprawdę zaskoczony. Między nami stanął Dargorad. Plecami do mnie.
-         Jadę z tobą.
Nie odwrócił się.
-         to jest zbyt ryzykowne.
-         Obiecałam mu to!
Zareagował jego mięśnie się napięły. Nie mógł tego zlekceważyć. Wiedział, że jak nie pojadę z nim to zrobię to sama. 
-         Dobrze. Pojedziemy zaraz po pogrzebie. 
-         Ona sobie nie poradzi! Wysyłasz ją na śmierć! 
Poczułam powiew wiatru.
-         nie rób głupstwa, chcesz zostawić swoich podopiecznych.
Wiatr ustał. 
-         co tu się dzieje?- stanął za mną Kasper. 
-         Twój opiekun się wścieka za to, że nie sprzeciwiam się Blance. 
Jednak mówiąc to dalej stał tyłem. 
+ jedziesz z nim?- poczułam jego złość.
+ dzięki temu się dowiem, kto to zrobił i gdzie jest. Nie mów głośno Arturowi, że też się wybierasz. Wpadł w wściekłość, że ja jadę, więc nie ryzykuj.
-         to chyba nie jest nasz problem. Lepiej żebyście się po pogrzebie z Blanką stąd wynieśli, nie chcemy aby ktoś tu dotarł. – Kasper powiedział to chłodno.
Teraz to ja się zdziwiłam. Wiedziałam, że odczuwa strach wobec Dargorada. Ale potrafił powiedzieć to co myślał. Opiekun odwrócił głowę w naszym kierunku.
-         Wyjedziemy stąd. Nie musisz bać się o swój tyłek.- wrócił jego dawny głos.
Przeszły mnie ciarki. Chłopak stał dalej wyprostowany i z miną taką jakby w każdej chwili mógł walczyć. Jednak ja czułam jego strach. Kasper jednak nie dał się sprowokować i nic więcej nie powiedział.
Opiekun wyszedł z kuchni i trzasnął głównymi drzwiami. Znowu będzie nocował w jakimś hotelu. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz